[Ten tekst miał się tu pojawić 27 lipca, ale jak się okazało, a co w sumie było do przewidzenia, na końcu świata może być problem z Wi-Fi ;-) ]
Stało się. Bezapelacyjnie jestem starsza o kolejny rok. Kolejna wiosna na karku, coraz rzadziej jestem proszona o chwalenie się datą urodzenia, kiedy to najdzie mnie ochota na ugaszenie pragnienia płynnymi procentami w publicznych przybytkach, matury już nawet nie pamiętam (no dobra, przypomina o sobie tylko w koszmarach), wolę nie myśleć o tym, jak długo mam już prawo jazdy, a do tego ciągle nie mogę uwierzyć, że półmetek studiów dawno minął, a do cholernego magistra już mi bliżej, niż dalej. Krótko mówiąc - stara dupa ze mnie.
I choć spodziewałam się zmasowanego ataku histerii, albo chociaż ponurych egzystencjalnych przemyśleń spowitych aurą melancholii - nic takiego nie miało miejsca. Z godnością stawiłam czoła własnej metryce. Chociaż świeczki urodzinowe z cyferką "22" zachowam - przydadzą się do ozdabiania tortów urodzinowych przez kolejne osiem lat ;-)
A teraz powiem, jak było naprawdę. Znam się aż za dobrze, no w końcu to już dwadzieścia dwa lata, i z tej okazji postanowiłam uskutecznić pewne działania prewencyjne. Wykazując się niemałym sprytem, aby rozproszyć nieco swoją uwagę, na czas urodzin wyekspediowałam się wraz z Lubym w iście rajskie okolice, gdzieś w pobliżu końca świata. No bo komu doskwierałaby metryka, gdy może cały boży dzień z zachwytem wgapiać się w ocean, pogrążać się w błogim lenistwie, a otaczająca rzeczywistość jest niczym kadr wyciągnięty z filmów Almodovara? Na mnie podziałało.
I tak sobie teraz myślę, że jest dobrze. I mam cichą nadzieję, że nadal tak będzie.
To tyle na dzisiaj, zestarzałam się, fakt dokonany, zyskałam nową etykietkę, do której muszę się teraz przyzwyczaić, a was obiecuje nie nękać moimi urodzinowymi fanaberiami aż do kolejnych ;-)
Życzę wam miłego dnia i zapraszam na Facebook'a, Instagram i Twittera.
0 komentarze:
Prześlij komentarz