From the Moon with Love... Vol.3



A teraz zastanówmy się przez chwile. Cóż takiego mogłabym przywieźć ze sobą do domu z zagranicznych wojaży? Jeśli nie ciuch, który ilekroć założę, w myślach wirować mi będą wspomnienia wakacyjnych przeżyć, to, oczywiście!, jakieś mazidło. Jako że cierpię na upierdliwą odmianę pielęgnacyjnego fanatyzmu, zwłaszcza jeśli w grę wchodzi pielęgnacja twarzy, naturalnym jest, że przytachałam ze sobą parę lokalnych specyfików. 

Oprócz wulkanów, królików, Cesara Manrique i wina, Lanzarote słynie również z ALOESU!

Na wyspie funkcjonuje i ma się całkiem dobrze parę firm, zajmujących się produkcją kosmetyków na bazie aloesu. Gama produktów każdej z nich  jest ogromna, od pielęgnacji twarzy, poprzez pielęgnację ciała i kosmetyki do kąpieli, a na naturalnych pastach do zębów z aloesu kończąc (!).


Z czystym sumieniem i lekką ręką mogłabym skrobnąć niekrótką epopeję na temat tego, ile się naszukałam żelu z aloesu we wszelkiej maści rodzimych drogeriach i na różnorakich stronach internetowych, który nie kosztowałby sum bajońskich, a byłby w miarę w rozsądnej cenie. W pewnym momencie stwierdziłam nawet, że pal licho już tą cenę, byle tylko w końcu udało mi się takowy żel dopaść. I nic, towar deficytowy, nie do zdobycia. Człowiek musiał się tarabanić przez pół świata, żeby móc się w niego zaopatrzyć.

Co w nim takiego wyjątkowego? Idealnie sprawdza się w przypadku wszelkich podrażnień, uczuleń, poparzeń. Łagodzi, nawilża, koi skórę, pozwalając jej jednocześnie oddychać i przyśpieszając regenerację. Idealny po depilacji, goleniu, czy w przypadku, kiedy po plażowych ekscesach wracamy do domu z poparzeniem słonecznym. Mogłoby się wydawać, że to czysta fanaberia i niepotrzebny wydatek, ale już niejednokrotnie uratował mi tyłek, kiedy to zdarzyło mi się troszkę przypiec, czy też nieumiejętnie zaatakować swoje ciało woskiem. 

Skład produktu dla ciekawych i wnikliwych ;-) 

Kolejnym specyfikiem, którego szczęśliwą posiadaczką się stałam, jest oczyszczająca maska do twarzy, w skład której wchodzą aloes i glinka biała. Jako posiadaczce cery mieszanej, często zdarza mi się stosować maski tego typu, a że mój dotychczasowy ulubieniec, przywieziony z praski wojaży (a o którym mogliście już przeczytać na blogu tutaj), jest na wykończeniu, tym chętniej nabyłam zastępce, miejmy nadzieję, że godnego. 

Mazidła już parę razy użyłam, paradując z białą zastygłą breją na facjacie przez bite 30 minut, i muszę stwierdzić, że póki co z zakupu jestem zadowolona, bo maska faktycznie bardzo dobrze skórę oczyszcza. Jedynym, co mnie martwi, jest parafina w składzie i to niestety w znacznej ilości. Pierdoła ze mnie, że nie sprawdziłam tego przed zakupem, bo pewnie do takowego by wówczas nie doszło, a tym bardziej pierdoła ze mnie, bo nieszczęsną parafinę zauważyłam dopiero robiąc zdjęcia na bloga (sic!). Mam nauczkę na przyszłość. 


I tym miłym, pielęgnacyjnym akcentem kończę serię postów z księżyca ;-) Jak zwykle tylko nadmienię, że cieszę się jak dziecko, ilekroć ktoś z was da o sobie znać i zostawi komentarz pod którymś z postów, jak i również zapraszam na Spódnicowego Facebook'a, oraz do kliknięcia w odnośniki do wszelkich innych portali społecznościowych, które możecie znaleźć na górze strony po lewej ;-) Miłego weekendu wam życzę i do napisania już niebawem :-) 


0 komentarze:

Prześlij komentarz

 

A największą popularnością cieszą się...