From Prague with Love... Vol.3


Dziś ostatni praski post. Jak poprzednio wspominałam, będąc w Pradze zależało mi na odwiedzeniu Lush'a. Nie żebym miała coś szczególnego na oku, nawet do końca nie miałam rozeznania w produktach tej firmy. Jednak jak tylko weszłam do sklepu - przepadłam. I tak oto stałam się szczęśliwą posiadaczką paru mazideł. 


Na pierwszy ogień poszły kule do kąpieli. Te które wybrałam to: pierwsza z lewej okrągła Dragon's Egg, kolejna okrągła to Sakura, a ta w kształcie serca to Tisty Tosty.
Żadnej z nich nie miałam jeszcze okazji przetestować i raczej nie jestem miłośniczką długich kąpieli, jednakże gdyby na takową naszła mnie ochota, kule będą jak znalazł.


Pierwszym mazidłem, na które się zdecydowałam jest Mask Of Magnaminty. Według producenta jest to maska do twarzy przeznaczona dla posiadaczek cer mieszanych i tłustych, której głównym zadaniem jest skórę oczyszczać. Głównymi składnikami tego kosmetyku są: olejek z mięty pieprzowej, olejek  z nagietka, nasiona wiesiołka oraz fasola aduki. Dodatkowo przy zmywaniu maseczki, dzięki zawartym w niej drobinom, działa ona jak peeling. Zielona breja konsystencje ma całkiem przyjemną, na twarzy rozprowadza się łatwo, jest stosunkowo wydajna, daje przyjemne uczucie chłodzenia, czy faktycznie działa cuda - to się jeszcze okaże, kiedy poużywam jej trochę dłużej :-)  



Kolejnym mazidłem jest Angels On Bare Skin. Jest to delikatna, całkowicie naturalna pasta do mycia twarzy. Głównymi składnikami tego specyfiku są: glinka biała, mielone migdały, olejek lawendowy oraz suszone kwiaty lawendy. Muszę przyznać, że z tego zakupu cieszę się chyba najbardziej. Zdążyłam się od tej pasty całkowicie uzależnić ;-) Używam jej głównie rano, zbyt częste stosowanie zdecydowanie nie przypadło mojej cerze do gustu, co za dużo, to niezdrowo, pasta zaczęła mnie zapychać. Co mimo wszystko nie zmienia faktu, że jest to niesamowicie przyjemny rytuał, pasta pachnie obłędnie, zostawia skórę przyjemnie nawilżoną, za co właśnie ją uwielbiam.  



To właśnie po to, żeby nabyć peeling do ust Bubblegum, wybrałam się do Lusha. Na YouTube'ie nasłuchałam się ochów i achów i zachorowałam na posiadanie tej landryny. Że akurat jestem osobnikiem cierpiącym z powodu suchych skórek na ustach, tym bardziej zależało mi na zakupie tego peelingu. I nie zawiodłam się. Oprócz oczywistych zalet, najbardziej lubię w nim to, że po zaatakowaniu nim ust, mogę go z nich zlizać! Smak ma dość śmieszny, nie aż tak słodki, jakby sugerował to jego zapach, trochę bardziej miętowy, ale i tak cieszę się dziecko, kiedy go używam :-) 

Honey Trap, It Started with a Kiss
I już na sam koniec, gdy stałam przy kasie, zamrugały do mnie balsamy do ust. 





0 komentarze:

Prześlij komentarz

 

A największą popularnością cieszą się...