From Prague with Love... Vol.2

Dziś praskich przygód ciąg dalszy i oprócz oczywistego pierdyliarda zdjęć, postaram podzielić się z wami paroma przydatnymi wskazówkami, które ułatwią wam zwiedzanie Pragi :-)

[Edit: wyszła mi z tego niewątpliwie praska epopeja, radzę uzbroić się w kawę, herbatę, czy co kto woli ;-) ]

Gdzie się zatrzymać?
Szukajcie okazji, zwłaszcza polecam wam zaprzyjaźnienie się z Trivago ;) Weekend dla dwóch osób w czterogwiazdkowym hotelu ze śniadaniami, strzeżonym parkingiem, niedaleko centrum kosztował nas około 400 złotych. (I muszę przyznać, że choć luby popełnia karygodne zbrodnie, kiedy to przychodzi do wyboru filmu w kinie, czy restauracji, to akurat hotele wybiera wspaniałe i za każdym razem, gdy tylko przekraczam próg wybranego przez niego przybytku, zapiera mi dech z wrażenia) Nasz hotel znajdował się na Žižkovie, dawnej dzielnicy robotniczej, obecnie przeżywającej swój renesans, gdzie na jeden metr kwadratowy przypada więcej barów i pubów, niż mieszkańców. Co ciekawe, jest to dzielnica, którą najwidoczniej upodobali sobie emigranci z Azji, idąc ulicą i wchodząc do któregokolwiek sklepu, człowiek ma wrażenie, ze oto znalazł się w praskim China Town.

Poruszanie się po mieście
Do wyboru do koloru, tramwaje, autobusy miejskie, metro (z tym, że to ostatnie ma tylko 3 linie). Bilety upoważniające do jazdy każdym z tych środków lokomocji kosztują odpowiednio za 30 minut - 24 Kč (3,60 zł), za 90 minut - 32 Kč (4,80 zł). Bilety można kupić w autobusach, biletomatach oraz wszystkich potravinach i monopolowych napotkanych po drodze na przystanek. Już po jednym dniu przemierzania Pragi w taki oto sposób, można się doskonale rozeznać w nazwach przystanków i poszczególnych częściach miasta, co znacznie ułatwia zwiedzanie :-)

Gdzie zjeść?
Stara prawda głosi, że piwo na Malej Stranie jest po stokroć tańsze, niż na Starym Mieście. Tą rewelacją uraczyła mnie moja ukochana cioteczka, gdy pierwszy raz wybierałam się do Pragi, mając zaledwie lat jedenaście. Aczkolwiek radę wzięłam sobie do serca, zweryfikowałam i zdecydowanie potwierdzam. Co do restauracji, to tak naprawdę reguły nie ma. Oczywiście na Starym Mieście w porównaniu z Mała Straną jest drożej, ale spokojnie można trafić na restauracje, w których ceny są stosunkowo niskie i wcale żeby taką znaleźć, nie trzeba zbaczać z głównych turystycznych traktów. Uważajcie jednak na to, czy w restauracji, w której chcecie zjeść, nie dolicza się do rachunku za nakrycie, podanie i obsługę. Informacji szukajcie w karcie, żeby nie było niemiłej niespodzianki, jak przyjdzie uregulować należność ;-) My do Pragi wybraliśmy się samochodem, więc po drodze miałam sporo czasu na wertowanie przewodnika. Autor niedoświadczonym w zwiedzaniu Pragi podróżnikom dał jedną złotą gastronomiczną radę - czasem warto zdecydować się na tzw. dania polecane: trzydaniowy typowo czeski obiad w cenie jednego dania z karty. Wzięliśmy sobie z lubym tą radę do serca, choć po zjedzeniu tych rewelacji kuchni czeskiej w uroczej knajpce na Malej Stranie, mieliśmy wrażenie, że z krzeseł nie podniesiemy się przez najbliższy tydzień od nadmiaru tych dobroci, obficie popijanych piwem z lokalnego browaru ;-)

I najważniejsze: co warto w Pradze zobaczyć?
Będzie subiektywnie. Po pierwsze zaznaczę, że nie mieliśmy z góry ustalonej listy miejsc, które koniecznie chcemy zobaczyć (kłamie, ja miałam taka listę, ale na niej widniał przede wszystkim Lush i Drogeria Dm - o czym przekonacie się w kolejnym poście ;-) ) Ponieważ luby w Pradze nigdy wcześniej nie był, a ja z moich wcześniejszych eskapad już niewiele pamiętałam, chcieliśmy zobaczyć większość z głównych atrakcji miasta. Zaraz po przyjeździe w te pędy pobiegliśmy na Stare Miasto. Muszę przyznać ze zwiedzanie Pragi ze mną co rusz wprawiało lubego w konsternację. Najpierw kazałam mu wgapiać się w jakiś zegar na ratuszowej wierzy, nerwowo sprawdzając co chwile dokładną godzinę, i wypatrywać jakiś figurek, czego sensu luby nie mógł pojąć, dopóki nie dostrzegł parady apostołów nad główną tarczą. Potem przez chwilę było w miarę spokojnie, pomijając moje wymądrzanie się i sprzedawanie lubemu rewelacji przeczytanych rano w przewodniku. Kolejnego szoku biedaczyna doznał, kiedy to na moście Karola zmusiłam go do obmacywania pomnika świętego Nepomucena. Dopiero gdy luby usłyszał, że to na szczęście, przestał patrzeć na mnie jak na wariatkę. Luby maca świętego, ja mu pokrótce streszczam historie wrzucenia Nepomucena w odmęty Wełtawy. Niepokój lubego wzrastał z każdym krokiem, gdy zbliżaliśmy się do końca mostu, a tym samym do Malej Strany. Tu na szczęście okazało się, że jego osobisty kaowiec* zgłodniał, z nóg pada i najchętniej usadowił by zad w jakiejś knajpie. Luby odetchną z ulgą.
Następnego ranka przegoniłam go po ogrodach praskiego zamku, na co kręcił nosem strasznie, co chwila pytając czy już się napatrzyłam na te krzaczory i możemy iść dalej. On poganiał, a teraz ja przy każdej możliwej okazji daję upust swojemu rozgoryczeniu, że przez niego nie usłyszałam śpiewającej fontanny przy Belwederze, od której odciągał mnie siłą, zauroczony widocznymi z daleka wieżami Hradczańskiej katedry św. Wita. Co prawda same Hradczany przebiegliśmy raczej bezrefleksyjnie - byliśmy, zobaczyliśmy, nie planujemy robić tego ponownie. Z wyjątkiem Złotej Uliczki, ale chyba nie znam nikogo, kto by nie uległ czarowi malutkich, kolorowych domeczków. Resztę dnia włóczyliśmy się po Malej Stranie. Wycieńczeni do granic obłędu, sącząc piwo, dogorywaliśmy w przemiłej restauracji, gdy tu nagle dzwoni cioteczka i pyta: "a różowego trabanta z jądrami w ogrodach ambasady Niemiec widzieliście?!". Nie była bym sobą, gdybym po takim tekście nie ruszyła tyłka i w te pędy przez następne dwie godziny nie biegała w poszukiwaniu tejże ambasady (która tego akurat dnia okazała się być zamknięta dla zwiedzających, niepowetowana strata).
Ostatni dzień naszej eskapady upłynął nam na przemierzaniu Nowego Miasta w poszukiwaniu pomnika Władcy na zdechłym koniu autorstwa Davida Černego, który wisi (!) w pałacu Lucerna. Gdy zrezygnowana chciałam już odpuścić, luby dostrzegł wielki baner z napisem "LUCERNA" nad wejściem do jednego z budynków, który znajdował się przy przecznicy odchodzącej od Placu Wacława. Szczęśliwa Darusia, dzierżąc swoje zakupy z Lusha, jak urzeczona wgapiała się w dyndającego konia przez bite piętnaście minut, przy akompaniamencie nerwowego tupania lubego, któremu zaczęło się już nudzić. Reszta dnia upłynęła nam na zwiedzaniu atrakcji położonych nieco dalej od śródmieścia - Trojskiego Zamku i znajdującego się zaraz obok praskiego zoo.















Władca na zdechłym koniu, David Černy
Na koniec wszystkim spragnionym czeskich smaczków polecam dwie książki Mariusza Szczygła - " Gottland" i "Láska nebeská" - w których autor barwnie i zabawnie opisuje czeską rzeczywistość.

*gdyby ktoś się zastanawiał - kaowiec, KO, instruktor kulturalno - oświatowy, relikt PRLu, osoba dbająca o odpowiedni poziom rozrywki ;-)

0 komentarze:

Prześlij komentarz

 

A największą popularnością cieszą się...