Żegnaj spokojna egzystencjo...

W moim życiu dwa razy na rok przypada niezbyt przyjemny okres, któremu przewrotnie nadano bardzo przyjemną nazwę - sesja.

Może nie powinnam marudzić, w porównaniu do tortur, jakie moja Alma Mater serwowała mi w latach poprzednich, w tym semestrze, biorąc pod uwagę znikomą liczbę przedmiotów, istniało ryzyko, że egzaminów nawet nie zauważę. Jednak odwrotnie proporcjonalnie do ilości moich egzaminów rośnie we mnie ogromny leń, żywiący się przemożną niechęcią.

Imam się przeróżnych zajęć, byle tylko odsunąć w czasie nieznośną konieczność poświęcenia się zagadnieniom psychologii klinicznej, zaserwowanym mi w tym semestrze przez program nauczania. Tak też dziwnym trafem przekopałam się przez własną szafę, wokół której z zamiarem jej posprzątania krążyłam od dobrych paru miesięcy, stałam się niezłomnym pogromcą kurzu i zwierzęcych kłaków (w związku z czym przesiadłam się na nieco bardziej adekwatny do mojego charakteru środek lokomocji - miotłę, ku uciesze Lubego, który stwierdził, że wreszcie zarzuciłam tą nieszczęsną grę pozorów, jakobym była jednostką miłą i uroczą) i naprawdę niewiele dzieli mnie już od podjęcia się wyprasowania całej zawartości szafy, co jest czynem noszącym znamiona absurdu, ponieważ w tym ścisku nic nie ma prawa pozostać niepomięte, a dodatkowo sam akt prasowania kłóci się znacząco z wyznawaną przeze mnie życiową filozofią i zazwyczaj procederu tegoż nie popełniam.

Nawet dzisiejszy tekst i zdjęcia - wszystko byle tylko się nie uczyć, nie zaglądać w książki, pisane jakby językiem tajemnym, przez szarlatanów roszczących sobie prawa do mieszania ludziom w głowach, co samo w sobie byłoby nawet ciekawe, gdyby nie fakt, że szlachetni autorzy z pełną premedytacją swoją wiedzę zawarli w słowach, które czynią z niej wielką stertę nudy.

Niezłomność (no dobra, raczej ośli upór) jest jednak dystynktywną cechą mojej osobowości, tak też wracam na plac boju, co rusz powtarzając sobie jak mantrę, że te parę dni wysiłku, które dzielą mnie od cieszenia się zasłużonym spokojem, wolnym od wszelkich akademickich uciech, w stosunku nawet do czasu trwania całego semestru, nie znaczą nic, a miną szybciej, niż mogłoby się wydawać, pozostawiając po sobie to słodkie uczucie bycia jednostką kompetentną, które zazwyczaj wyparowuje wraz z ostatnimi wspomnieniami sesji.

Pozdrawiam Was serdecznie i zapraszam do oglądnięcia zdjęć :-)










kurtka - Bershka; jeansy - Lee; T-shirt - Mozolewski for Medicine; torebka - Sabrina Pilewicz; buty - Melissa; okulary - Ray Ban; zegarek - Michael Kors MK 5304

2 komentarze:

  1. Do nauki! :) Dobra, wiem, mam tak samo - do matury uczyłam się kilka dni przed nią.
    Piękny zegarek, zresztą MK, to nie może być inaczej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja chciałam, bardzo chciałam zacząć wcześniej, ale w obliczu deficytów motywacyjnych się poddałam ;)

      Usuń

 

A największą popularnością cieszą się...