"I love you fucking much" *

Wybaczcie jakość, zdjęcie robione iPhone'em po zmroku.
Jak zapewne wiecie (a jak nie wiecie, to śmigać mi w te pędy i czytać niedzielnego posta!) wybieraliśmy się z Lubym na koncert Justina Timberlake'a. Tak też dzisiaj przyszedł czas napisać, jak to się na tym oto muzycznym wydarzeniu roku bawiliśmy. 

Zacznę od małej anegdotki. Z Lubym dumni i bladzi wysiadamy z pociągu, by po ośmiu godzinach podróży wpakować zacne tyłki do taksówki, która to miała nas bezproblemowo dotransportować do hotelu. Już na miejscu śliczny i uroczy recepcjonista oznajmia nam, że oto w hotelowym komputerze nasza rezerwacja nie figuruje... Przed oczyma mi pociemniało, a serce stanęło. Widząc moja reakcję uczynny recepcjonista począł mnie pocieszać: "Dzisiaj w Gdańsku z okazji Timberlake'a wolnych pokoi nie ma". Widząc rozpacz w moich - a panikę w Lubego - oczach, chciał chłopina jednak jakoś nam dopomóc i w te pędy zaczął obdzwaniać gdańskie hotele z zapytaniem o wolne pokoje. Okazał się być jednak szalenie nieskuteczny w swych poczynaniach, tak też Luby wziął sprawy (iPada) w swoje ręce i oto wyczarował nam wolny, uroczy pokoik. Piętro nad Justinem Timberlake'iem. 

Uspokojona, wypindrzona i podekscytowana, przeprawiając się przez Gdańsk niemiłosiernie zatłoczonym tramwajem, dotarłam na stadion, o dziwo załapując się nawet na support, na którym wybitnie mi nie zależało, ponieważ, jak to zwykle bywa, nie zawiódł on moich oczekiwań - był beznadziejny. Czekając na występ Timberlake'a, Luby zdążył sobie przesrać sprawę dwukrotnie - i u mnie, i u Justina. Wywołując gwałtowny bulwers na mym obliczu, począł Justina pieszczotliwie nazywać "Justyną Bimberlake", na co chłopaczynie od razu zapowiedziałam możliwość noclegu w wannie. Nudząc się niemiłosiernie w oczekiwaniu na początek całej imprezy, sami siedząc na trybunach, zaczęliśmy się zastanawiać, jak bardzo ludziska tak tłumnie zgromadzone na płycie (frekwencja bowiem dopisała) będą mieć przekichane, gdyby to nagle się rozpadało, gdyż w dach stadion wyposażony nie był. "Pal licho tych ludzi!" - krzyczę - "A co jak Justin zmoknie?!" - dzielę się z Lubym moją obawą - "Będziesz mu musiał pożyczyć swoją kurteczkę" - powiadamiam Lubego, że oto los jego kurteczki, tak skrzętnie skitranej w plecaku, został przesądzony. "Ani mi się śni" - odpowiada mi na to. "Zobaczysz" - mowię mu - "Powiem Justinowi, że nie chciałeś mu pożyczyć swojej kurteczki. Zobaczysz, nie będzie już z tobą więcej jeździł windą!" 

A potem nagle Justin zmaterializował się na scenie... 

Powiem tak: rozczarowana nie jestem. Ale jakoś wybitnie oczarowana rownież. Fajne widowisko, skrojone na ogromną skale. Fajnie było Justina zobaczyć na żywo. Fajnie było poskakać sobie z innymi w rytm tak nęcąco mruczanych przez niego miłosnych ballad. Fajnie było widzieć, jak ta ogromna masa ludzka się dobrze bawi. No fajny ten koncert był, tyle wam powiem. 

Chociaż nie, wróć. Coś mnie jednak zachwyciło - choreografia. No przysięgam, od jutra zaczynam przyswajać kroki i za jakiś czas sama będę jak Justin wywijać! 

Jedynym mankamentem całego przedsięwzięcia było nagłośnienie - momentami za cholerę nie dało się nawet nie tyle zrozumieć, co usłyszeć Justina. Gdy w co mocniejszych kawałkach do akcji wkraczały bębny, czy gitary elektryczne, Timberlake niknął w tle. 

Po koncercie, prowadzeni najpierw przez tłum, następnie wiedzeni moim genialnym poczuciem orientacji w terenie, pobłądziliśmy niemiłosiernie i kiedy jak te dwie sieroty (w tym jedna sycząca jadowicie w moją stronę) staliśmy zagubieni pośród dróg, skrzyżowań i przystanków Gdańska (chociaż może była to już Gdynia... albo nawet Sopot...), z opresji wybawił nas uprzejmy pan taksówkarz, odstawiając bezpiecznie pod hotel. 

I jak to Luby raczył stwierdzić - "koncert dupy nie urywał, ale nasze gdańskie przygody to już bardziej". 

I jak zwyczaj nakazuje, żegnam się z wami na dzisiaj serdecznie, jak zwykle również przypominając, że będzie mi niezmiernie miło, jeśli pozostawicie po sobie ślad w postaci komentarza, albo odwiedzicie Spódnicowego Facebook'a :-) 


* kto był, ten zrozumie

2 komentarze:

  1. Aż zaciekawiła mnie Twoja opinia o supporcie, to poszperałam sobie w internecie i posłuchałam tego pana. Wcale Ci się nie dziwię, szczerze mówiąc.
    Co do nagłośnienia, byłam na koncercie na Stadionie Narodowym i też nie było z tym ciekawie. Jest w ogóle w Polsce obiekt, na którym jest dobra akustyka?

    OdpowiedzUsuń
  2. Nawet nie o akustykę obiektu chodzi, a raczej o nagłośnienie i pracę dźwiękowców, którzy tego mankamentu nie wyłapali

    OdpowiedzUsuń

 

A największą popularnością cieszą się...