Ciężki jest los etatowej szui...


Generalnie w moim osobistym odczuciu liczą się jedynie trzej aktorzy, których uwielbiam i miłuję - z różnych, nierzadko pokracznych względów - ponad życie.*

*gdzieś zaraz za czołówką drepczą sobie Michael Fassbender i Justin Timberlake (a to zaskoczenie!), ale jeszcze nie zasłużyli sobie na poszerzenie tego jakże prominentnego zestawienia o ich nazwiska ;-)

Bezapelacyjnie pierwszym z nich jest Colin Firth. Za urok osobisty, obycie godne rasowego dżentelmena, lekką pokraczność i fakt, że mam ochotę odstawić dziki taniec radości za każdym razem, kiedy widzę go na ekranie i nie ważne jak kiepski byłby to film - Gambit - hej, gra w nim Colin! I tylko to mnie interesuje ;-) Ja go po prostu uwielbiam, bezwarunkowo, z do końca nieznanych sobie przyczyn, raz mnie olśniło i tak już zostało. 

Czyż nie jest uroczy?

Bracia Cohen zrobili mi niesamowitą przysługę - nakręcili beznadziejny film, którego jedynym atutem jest Colin - żeby nic wartego uwagi nie przeszkadzało mi się nim zachwycać ;-)


Zaszczytne drugie miejsce od czasów The Great Gatsby należny do Leonarda DiCaprio i żaden Wilk z Wall Street mi tego nie zepsuje. No way! Nic nie zakłóci mojej czystej, niewymuszonej sympatii dla Leo.

I jak po tym filmie nie uwielbiać Jay'a Gatsby'ego?


Stawkę zamyka niemniej niesamowity Kevin Bacon. Nie wiem co on w sobie ma, że budzi we mnie aż tak niezdrową fascynację. Jest niewątpliwie szalenie intrygujący, magnetyczny, niedookreślony, nietuzinkowy. On ma to coś (uprzedzałam, że argumentacja w przypadku moich filmowych fascynacji będzie raczej pokraczna ;-) ) co nie pozwala mi oderwać się od żadnego filmu, w którym występuje.


Jest tylko jeden problem. Dlaczego Kevin Bacon zawsze musi grać szuje? Najwyraźniej to owo nieokreślone COŚ idealnie predysponuje go do grania wszelkich typów spod ciemnej gwiazdy. Nie wierzycie? Oto parę przykładów:

R.I.P.D. Agenci z zaświatów - notabene świetny film, o którym dowiedziałam się dopiero niedawno, ale nie spodziewajcie się ambitnego kina, to po prostu kawał fajnej rozrywki w świetnej obsadzie - i co? Kevin - nieumarła szuja! (Ups... Chyba nieco zdradziłam fabułę ;-) Sorry)


X-men: Pierwsza klasa - to przez ten film pokochałam X-men'ów, to właśnie przez Kevina i Michael'a Fassbender'a grających w tym filmie Luby został zmuszony do spędzenia upojnej nocy w kinie w towarzystwie mutantów i ich szurniętych entuzjastów (to ja!) na jednym z ENEMEFów *. Również w tym przypadku: Kevin - zmutowana szuja dybiąca na spokojną egzystencję rodzaju ludzkiego.


*właśnie się dowiedziałam, że 26.09 w ramach ENEMEFu w Multikinie odbędzie się noc Batmana. Ja akurat wtedy jestem na koncercie, ale jeśli nie macie jeszcze planów na piątkowy wieczór - służę pomysłem ;-)

The Following - no dobra, nie do końca jest szują, ale bezsprzecznie jest szalony, ambiwalentny moralnie i dąży do schwytania Joe Carroll'a po trupach. Dosłownie. Uwielbiam ten serial. To jedyny, na który chce mi się marnować czas.


Mało wam? Crazy, Stupid, Love - sama się sobie dziwie, że pomimo nagiej klaty Gosling'a byłam w stanie wyłapać fakt, że Kevin tym razem może i nie jest do końca szują, ale już kochliwym księgowym, który przyczynia się do rozpadu małżeństwa - a i owszem. A stuknięty, ekscentryczny fryzjer Jorge w strasznie starym już filmie z Queen Latifah'ą? No szuja!

A wiecie co jest w tym wszystkim najgorsze? Że to i tak w żaden sposób  nie przeszkadza mi go uwielbiać, co więcej, przyczynia się tylko dodatkowo do niepohamowanego rozwoju mojej sympatii dla niego. I tą wątpliwą sensacją zakończę na dzisiaj. Do napisania!


0 komentarze:

Prześlij komentarz

 

A największą popularnością cieszą się...