Na Spódnicach ostatnimi czasy niewiele się działo i już śpieszę z wyjaśnieniami. Otóż na czas mojego pobytu w Sopocie obiecałam sobie do Spódnic się nie zbliżać, ażeby nie dochrapać się w końcu niechybnych skutków zmęczenia materiałem, złapać wiatr w żagle i po powrocie ze świeżymi pokładami energii i weny twórczej ruszyć z kopyta (choć muszę przyznać, że było to nie lada wyzwaniem, niejednokrotnie dobierałam się do komputera, żeby coś dla was skrobnąć, powstrzymując się jednak ostatkami silnej woli). Tak też na rozgrzewkę parę sopockich migawek. Wierzcie albo i nie, ale na moje dwadzieścia dwa lata tułaczki po ziemskim padole w Sopocie byłam po raz pierwszy. Marzył mi się i owszem, do szaleństwa męczyłam na zmianę Rodzicielkę i Lubego przeciągłym i żałosnym wyciem "Ja chcę do Sopotu!" w nadziei, że któreś z nich w końcu się zlituje i ze mną pojedzie (albowiem podróżowanie w pojedynkę nie bawi mnie szalenie, w kupie raźniej i zabawniej). Byłam, zobaczyłam, pokochałam. No sami zobaczcie, jaki ten Sopot piękny.
Skoro Sopot, to sopockie molo. Skoro sopockie molo, to oczywisty pierdyliard zdjęć sopockiego molo ;-)
Zobaczcie jak piękny we wrześniu może być zachód słońca nad Bałtykiem.
Właściciele psów w miejscach publicznych doświadczają jeszcze większego faszyzmu niż palacze. Nie wejdziesz, nie przejdziesz, nie masz na co liczyć, no chyba, że psa zostawisz w domu. A najgorsze w tym wszystkim są stare, znudzone życiem baby i matki ze swoimi drącymi się wniebogłosy bachorami, których za nic w świecie nie potrafią upilnować. Te pierwsze zaczną wbijać do ciebie zęby z braku lepszego zajęcia, aby wreszcie móc dać upust hodowanej przez dziesięciolecia frustracji. W przypadku tych drugich matczyne powołanie, które po porodzie skutecznie zajęło miejsce mózgu i rozsądku, każe im trząść się nad bezpieczeństwem ich (obrzydliwie nieznośnego dla reszty społeczeństwa) maleństwa. I na nic tłumaczenie, że to przecież jej dziecko podchodzi do twojego psa i to tylko i wyłącznie dlatego, że ona nie potrafi go upilnować, ślepo hołdując najnowszym parentingowym trendom i "rodzicielstwu bliskości"*.
I żyj tu z psem człowieku w obliczu tej samobieżnej galopującej głupoty.
*czyli jak skutecznie wyhodować sobie na własnym łonie pasożyta i terrorystę, wyrzekając się przy okazji siebie i dotychczasowego życia.
Ale i tak z futrzastą bawiłyśmy się świetnie ;-) |
Na koniec jeszcze tylko parę migawek z gdyńskich plaż i molo.
Mam cichą nadzieje, że za mną tęskniliście (a jeśli nie, to wolę żyć w błogiej nieświadomości ;-) ).
Na dziś to jeszcze nie wszystko, więc do napisania już niebawem ;-)
0 komentarze:
Prześlij komentarz