KUNST MACHT FREI



Przyznać się! Jak często z własnej, niczym nieprzymuszonej woli chodzicie do muzeów? Rzadko, mam rację? W dzisiejszych czasach hobby dość ekscentryczne. Na każdą jednostkę obnoszącą się ze swoją nietypową preferencją spędzania wolnego czasu spada grad nieprzychylnych spojrzeń i podejrzeń o szereg zaburzeń psychicznych. 

Zupełnie niesłusznie. 

Prawda jest taka, że aby cieszyć się sztuką, wcale nie trzeba się na niej znać. Niemniej czapki z głów przed tymi, którzy tę wiedzę tajemną zgłębili. Jednakże zazwyczaj w parze z artystycznym obeznaniem idzie jakże upierdliwa tendencja do demonstrowania mniej zaznajomionemu z tematem motłochowi swojej wyższości, swoisty artystyczny snobizm, a co za tym wszystkim idzie - towarzyski kwas i banicja.

Ja osobiście za muzeami wręcz przepadam. A wszelkie przybytki trudniące się propagowaniem sztuki współczesnej są szczególnie bliskie memu sercu. Co prawda ze sztuką, w jej klasycznym rozumieniu, wspólnego mam niewiele, co więcej - moje pojęcie o niej jest raczej nikłe, jednakże w takiej eskapadzie dostrzegam pewną nęcącą okazję... Do przewietrzenia głowy.

Uwierzcie mi, w sztuce to, co "artysta miał na myśli", tworząc swoje niewątpliwie wiekopomne dzieło, jest najmniej istotnie. Stwierdzenie dość odważne, ale jakże prawdziwe. Istotą obcowania z jakimkolwiek artystycznym wytworem jest to, do czego ono nas prowokuje. Jakie wzbudza emocje - pozytywne, negatywne, skrajne, czy wręcz nijakie. Ważne jest to, jakie myśli pojawią ci się w głowie, czy zmusi cię to do refleksji, zatrzymania się na moment i zastanowienia.

Sztuka powinna wyrywać z kontekstu i dawać możliwość dostrzeżenia otaczającej rzeczywistości z zupełnie innej perspektywy. Każdorazowa wyprawa do muzeum to nie pretekst do obcowania ze sztuką, a do konfrontacji z własną wyobraźnią, inteligencją i doświadczeniem.

Ja po każdej takiej eskapadzie doznaję ataku inspiracji. Naraz w mojej głowie pojawia się milion nowych pomysłów, kreatywność szaleje i czuję, jakby sił i chęci do działania miało mi jeszcze spokojnie wystarczyć na najbliższy rok. Choć bywa i tak, że mam wrażenie, jakbym została zmuszona do umysłowej ekwilibrystyki, której nijak mój sterany życiem umysł nie może sprostać. I w tym też widzę spory pozytyw, bo wtedy szalenie cieszę się, że mogę wrócić do swoich spraw, które nagle stały się o wiele bardziej atrakcyjne.

Powiało patosem. I dobrze, może mimo wszystko zachęci to was do takiej formy spędzania wolnych popołudni. Zwłaszcza, że jesienna aura potrafi być nierzadko przygnębiająca, więc zapewne jakakolwiek forma przerwania tej ponurej stagnacji może wydać się atrakcyjna. Ja z tego miejsca gorąco polecam wam krakowski MOCAK (skąd zresztą pochodzą dzisiejsze zdjęcia), który ujął mnie swoim barkiem nachalności, przejrzystością i swobodą, jaką daje się zwiedzającym. Nikt niczego nie narzuca, każdy z eksponatów jest dobrze opisany, pozwalając na zorientowanie się w okolicznościach i kontekście powstania danego dzieła. Co więcej, w każdy wtorek wstęp wolny, a od 30 września w związku ze zmianą wystaw czasowych wszystkie bilety będą sprzedawane jako ulgowe. Potrzebujecie jeszcze jakiejś dodatkowej zachęty? ;-)

Wrzesień zleciał okropnie szybko, a na Spódnicach niewiele w tym czasie zdążyło się wydarzyć. Jakoś nie po drodze mi z przejmowaniem się sprawami zaszłymi, tak też zamiast lamentować nad tym wrześniowym pożałowania godnym stanem rzeczy, myślami wybiegam już w przyszłość i planuję dla was kolejne wpisy, które będą pojawiać się w październiku jak najczęściej. Co więcej, już niebawem na Spódnicach sporo się zmieni... 

Do napisania!

PS. Nie zapominajcie o zaglądaniu na Spódnicowego Facebook'a ;-)

 














0 komentarze:

Prześlij komentarz

 

A największą popularnością cieszą się...