Seksmisja spełniona*


W minionym semestrze moja szacowna Alma Mater w propozycjach przedmiotów dodatkowych wreszcie wyszła na przeciw moim zainteresowaniom, oferując mi przedmiot o jakże interesującej, żeby nie powiedzieć intrygującej, nazwie Psychospołeczne konteksty seksualności. I był to jeden z niewielu przedmiotów, na wykłady z którego tak gorliwie uczęszczałam. Z zainteresowaniem, noszącym wręcz znamiona fanatyzmu, wsłuchiwałam się w słowa prowadzącej, która zgrabnie przeprowadziła nas przez meandry ludzkiej seksualności rozpatrywanej w ramach wszelkich religii mono i politeistycznych. W ramach zaliczenia każde z nas miało napisać esej w oparciu o dowolnie wybrany cytat, czy też zagadnienie, odnoszące się w jakimś stopniu do tematyki zajęć. "No wreszcie!" pomyślałam sobie. Wreszcie będę miała okazję się wykazać. Powyzłośliwiać, popluć jadem na odległość, dać upust mojej tak skrzętnie hodowanej mizoandrii, jak to na zagorzałą feministkę przystało. Jak się okazało rezultat moich wywodów i przemyśleń przeszedł moje najśmielsze oczekiwania, od planowanej ofensywy przeszłam do defensywy, stając w obronie męskiej części populacji. Z resztą, kto ma ochotę, zapraszam do przeczytania, będzie mi bardzo miło ;-) 


[Edit: Oszczędziłam wam czytania czterech stron A4, ograniczając się do co ciekawszych fragmentów ;-) ]


Współczesny mężczyzna został oszukany. Brutalnie. Panowie winą za ten stan rzeczy mogą obarczać ewolucje, genetykę, biologie, społeczeństwo, kulturę, kobiety i pewnie, gdyby wnikliwiej się tematowi przypatrzeć, znalazło by się jeszcze paru winowajców. Szczerze wątpię w to, czy którakolwiek z pań zastanawia się czasem, podnosząc swoim oblubieńcom poprzeczkę coraz to wyżej i wyżej, jak ciężki los w dzisiejszych czasach jest udziałem samców gatunku homo sapiens… 

No ale zacznijmy od początku. Gatunku właśnie. Z czysto genetycznego punktu widzenia dzielimy się na osobniki obdarzone chromosomem X albo Y. Co przekłada się odpowiednio na bycie kobietą albo mężczyzną. Nasz gatunek istnieje już dobrych parę milionów lat, ale zgodnie z tym, co donosi współczesna nauka, nie dalej jak za jakieś 125 tysięcy lat mężczyźni wyginą. Bezpośrednią przyczyną tejże katastrofy jest fakt, iż biedny chromosom Y, od początku istnienia gatunku mniejszy i słabszy od chromosomu X, odpowiadający praktycznie jedynie za płeć, nie niosący ze sobą poza tym absolutnie żadnej istotnej informacji genetycznej (no może poza tymi o szkodliwych mutacjach i innych genetycznych śmieciach) w toku ewolucji utracił zdolność do regeneracji i z każdym pokoleniem staje się coraz mniejszy… Mężczyźni są w stanie zaniku i degradacji. Mało optymistyczna perspektywa. Przynajmniej z punktu widzenia mężczyzny. Bo z perspektywy kobiet, pomijając całkowicie aspekty społeczno – emocjonalne i przyglądając się problemowi od czysto praktycznej strony, chyba nie mamy się czym martwić, bo skoro naukowcy już na 125 tysięcy lat przed szacowaną zagładą męskiej części populacji potrafią, w warunkach laboratoryjnych, wyhodować ludzkie plemniki, to chyba kwestia przetrwania rodzaju ludzkiego, a raczej jego żeńskiej części, została rozwiązana. 

Z biologicznego punktu widzenia, nawet sama biochemia ludzkiego organizmu również nie ułatwia panom życia. A wszystkiemu winny testosteron, hormon produkowany przez męskie gruczoły rozrodcze, odpowiadający przede wszystkim za fizyczną tożsamość mężczyzn, ale również sterujący zachowaniami seksualnymi i odpowiedzialny za agresje. Jak się okazało, to właśnie poziom stężenia testosteronu we krwi predysponuje panów do brylowania w statystykach dotyczących przestępczości. No ale w dzisiejszych czasach wie o tym już chyba każdy. Ale nie każdy zdaje sobie sprawę z tego, że z faktu bycia mężczyzną i produkowania testosteronu wynika prosty wniosek – brak estrogenu, hormonu produkowanego przez gruczoły żeńskie. Powalająca konkluzja z gatunku tych oczywistych, to jak stwierdzenie, że dwa plus dwa równa się cztery. Ale z tego jakże logicznego faktu wynika pewna smutna prawda. Panowie częściej cierpią z powodu chorób układu krążenia, częściej dostają zawałów i żyją średnio jakieś osiem lat krócej od kobiet, których serca obdarzone są zbawienną ochroną estrogenową. Czyżby biologia była bardziej łaskawa dla pań? Nawet kobieca percepcja jest o wiele lepiej rozwinięta, niż męska. Zwłaszcza w przypadku węchu. Kobieta jest w stanie „wywąchać” sobie idealnego kandydata do reprodukcji. Na podstawie zapachu mężczyzny, kobieta potrafi wybrać takiego, którego Układ Zgodności Tkankowej najbardziej różni się od jej własnego, co u potencjalnego potomstwa skutkowało by sprawnym układem immunologicznym i dużym zróżnicowaniem genetycznym, co w praktyce przekłada się na większe szanse na przekazanie dalej swoich genów. Podczas gdy panowie, urodzeni wzrokowcy, płodność partnerki, na poziomie czysto biologicznym i nieuświadomionym, oceniają tylko i wyłącznie na podstawie szerokości talii i bioder. Ach ta męska przenikliwość.

I jakby tych wszelkich niesprawiedliwości było mało, to współczesne społeczeństwo również dokłada swoje trzy grosze. No bo jeszcze jakiś czas temu, dla przeciętnego mężczyzny, wszystko było proste. Żył w czysto patriarchalnym systemie, gdzie nikt i nic nie zagrażało jego dominującej pozycji, czy to w domu, czy w pracy. Aż tu nagle, parę dekad minęło, i współcześni mężczyźni, wychowywani przez tamtych, którzy żyli w tak stabilnym, łatwym do przewidzenia środowisku socjoekonomicznym, w obliczu przemian obyczajowych i swoistego kryzysu znaczeń, nie potrafią się odnaleźć. Kiedyś nadrzędną cechą mężczyzny, na którą w wyborze partnera życiowego zwracały uwagę kobiety, była jego zdolność do utrzymania rodziny. Dzisiaj większości kobiet ten argument już nie zadowala. Radzą sobie świetnie same, nierzadko zarabiając o wiele lepiej od mężczyzn, a ich wyższe w dzisiejszych czasach pozycje społeczne i materialne są odbierane przez mężczyzn jako realne zagrożenie dla ich dominacji (Jak pokazują badania, mężczyźni zdominowani przez swoje partnerki o wiele częściej zgłaszają się do lekarzy o pomoc w związku z impotencją). Dzisiejsze kobiety szukają mężczyzn wrażliwych, zdolnych okazywać emocje, którzy spełnią się w roli ojców, a nawet będą skłonni do porzucenia na jakiś czas zawodowych ambicji po to, by zająć się opieką nad potomstwem, kiedy to kobieta zaraz po porodzie wraca rozbijać szklane sufity w korporacjach rządzonych przez mężczyzn, którym wciąż się jeszcze wydaje, że ich dominująca pozycja jest niezachwiana. I jak taki mężczyzna ma się w tym odnaleźć? Dzisiejszy mężczyzna przeżywa głęboki kryzys wiary we własną wartość i użyteczność. Jakby tego było mało, nie może nawet mieć pewności co do tego, czy wychowuje swoje własne dzieci. Jak pokazują badania, w niektórych społeczeństwach europejski aż 30 % dzieci jest wychowywana przez mężczyzn, którzy nie są ich biologicznymi ojcami. I jak tu w dzisiejszych czasach być mężczyzną?

Tak też drogie panie, skoro nawet sama Alice Schwarzer, ortodoksyjna prababka feminizmu europejskiego, zarzuciła swoją nienawiść wobec męskiej części populacji i stwierdziła, że nie są oni już wrogami, bo przegrali wojnę, ustępując miejsca samicom alfa, może warto czasem temu biednemu mężczyźnie odpuścić. Przymknąć oko na jego dziwaczne poglądy, nieadekwatne zachowania, obsesje seksu godną ludów pierwotnych, bezustanną hipochondrię i fakt ciągłego obrażania się bez powodu. Im nie jest łatwo. Oni ciągle jeszcze się uczą poruszania po tym polu minowym, zgotowanym im przez dzisiejszy świat. A skoro walkę płci i tak wygrałyśmy, bądźmy miłościwie panujące wobec przegranych. Zwłaszcza, że oni i tak wyginą…


*tytuł autorstwa Majeczki, posiadaczki nieocenionych zasobów pomysłowości ;-)




1 komentarze:

  1. Świetny esej, bardzo przyjemnie się go czyta i całkowicie zgadzam się z jego treścią :) Aż nie mogę się doczekać studiów i wykładów, oby były równie ciekawe!

    OdpowiedzUsuń

 

A największą popularnością cieszą się...