Czas mola... (książkowego)


Aby cudowna poniedziałkowa aura nie pokrzyżowała mi żadnych planów, postanowiłam ich po prostu nie mieć. Aktywność własną ograniczam do tej w wydaniu horyzontalnym, ozdobionym pierdyliardem miękkich poduszek. Ku uciesze sąsiadów katuje ich uszy tymi jakże optymistycznymi dźwiękami, serwując im od czasu do czasu solówki we własnym wydaniu. Bezustannie i niezłomnie dbam o rozwój całych dwóch najbardziej istotnych mięśni mojego organizmu - tych sterujących ruchem gałek ocznych, śledząc rzędy małych czarnych robaczków w czytanej przeze mnie książce. Całą tą idyllę uzupełnia jeszcze bębnienie kropel deszczu o parapet i zapach wdzierający się przez uchylone okno. Poniedziałek dniem resetu w iście hedonistycznym wydaniu. Jakże bliskie memu sercu klimaty nicnierobienia i tumiwisizmu.

To słowem wstępu, a teraz do konkretów. Nigdy nie przepuszczę okazji, żeby uzbroić swoje zbiory w nową pozycję książkową, a przebywanie z nosem w książce to najczęstsze okoliczności przyrody, w jakich można mnie spotkać (czego Luby, z jego wstrętem i niechęcią do słowa pisanego, zrozumieć za cholerę nie może). Tak też uzbierało mi się parę książek, które w najbliższym czasie wezmę w obroty, a które chcę wam pokazać, bo a nóż widelec szukacie czegoś ciekawego (lub nie - to się dopiero okaże ;-) ) do czytania na wakacje.


Na początek dwie książki Murakamiego, do którego przymierzam się już od dłuższego czasu. Pierwsza to Bezbarwny Tsukuru Tazaki i jego lata pielgrzymstwaDrugą natomiast jest zbiór dwóch najwcześniejszych powieści Murakamiego Słuchaj pieśni wiatru i Flipper roku 1973które dotychczas ukazały się tylko w Rosji, Chinach i Korei. Są to dwie pierwsze części "trylogii Szczura", do której należy również Przygoda z owcą. To mój pierwszy kontakt z Murakamim i sama jestem ciekawa, czy mi się spodoba.


Kolejną książką, która wpadnie mi w łapy w najbliższym czasie, jest najnowsza powieść Stephena Kinga Pan Mercedes. Książkę kupiłam, zachęcona opisem wydawcy, w formie żartu i potencjalnego instruktarzu dla Rodzicielki z okazji jej niedawnego przejścia na niemiecką stronę mocy. Z panem King'iem, po rozczarowaniu jakie zafundował mi "Joyland'em", nie planowałam mieć przez jakiś czas nic wspólnego. Ot, wymagająca ze mnie bestia, jeśli czytam powieść King'a, to z każdą przewracaną stroną chcę coraz bardziej pogrążać się w strachu. Zobaczymy, czy tym razem również będzie to strata czasu.


I na sam koniec perełka, od której już zaczęłam. A mianowicie Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął autorstwa Jonasa Jonassona. Książka, na podstawie której powstał, pokazywany aktualnie w kinach, film o tym samym tytule. Już sam zwiastun rozśmieszył mnie do łez, więc życzę sobie, żeby z książką było podobnie. Zawsze w przypadku ekranizacji, czy też adaptacji powieści najpierw wolę przeczytać książkę, a dopiero później obejrzeć film, bo tylko wtedy mogę stwierdzić, czy film faktycznie jest wart uwagi, czy też ktoś bezdusznie zmasakrował całkiem fajną historię. Poza tym ta dzika satysfakcja, kiedy mogę się powymądrzać przed Lubym po seansie (no dobra, robię to już w trakcie filmu ;-) ), że przecież w książce było całkiem co innego napisane - jest bezcenna. 


Dajcie znać, czy ktoś z was czytał już którąś z tych książek i czy warto :-) 

Życzę wam miłego tygodnia! :-)

1 komentarze:

  1. Polecam "Bezbarwnego Tsukuru...", jestem jakieś 2 tygodnie po lekturze i przekazałam książkę koleżance. Ma niezwykły klimat typowy dla Murakamiego (jeśli czytałaś coś jego autorstwa wcześniej, to na pewno wiesz o co chodzi :)), a do tego ciekawym elementem jest zakończenie, które nie jest jednoznaczne i można "dośpiewać" sobie dalszy ciąg. Ale nie będę spoilerować, przekonasz się sama :)

    OdpowiedzUsuń

 

A największą popularnością cieszą się...